Dawno, dawno temu w miejscu, gdzie dziś chodzicie na zakupy do Manufaktury, stała sobie skromna chatka. Mieszkała w niej rodzina Tralalińskich: mały Grześ, tata Hilary, mama Stefania, pies Dżoncio i kotek Filemon. Rodzina była biedna, więc na obiad gotowała zalewajkę, dania z rzepki, prażoki z cebulową okrasą, kapustę z grochem lub zupę chrzanową. Na śniadanie jadała angielkę z łowickimi powidłami ze śliwek. Lata mijały, a mały Grześ wyrósł na postawnego młodzieńca, którego niejedna białogłowa chciała poślubić. Panny stroiły się dla niego w barwne szaty, jednak on nie zwracał uwagi na piękną Gabrysię z Bałut, mądrą Ludmiłę z Polesia, ani nawet na słynącą z odwagi i pięknego rumaka – Dobromiłę z Górnej. Młodzieniec nie myślał o ożenku i skupiał się na codziennych obowiązkach. Grześ zrywał się o świcie, szedł łowić ryby w rzeczce Dąbrówce, a potem sprzedawał je na Zielonym Rynku. Popołudniami pomagał rodzicom w polu. Czasem wyrywał rzepkę, gdy była jędrna i krzepka. Każdy jego dzień wyglądał tak samo. Pewnego dnia jednak coś się zmieniło jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Gdy wczesnym rankiem wędrował z workiem na plecach w stronę Zielonego Rynku, zobaczył posłańca z Księżego Młyna – krainy młynami słynącej i miodem płynącej. Kurier powiesił właśnie plakat z wizerunkiem tajemniczej niewiasty. Grześ, któremu babunia Tralalunia czytała w dzieciństwie abecadło, jednym tchem przeczytał treść ogłoszenia. Pan na Księżym Młynie prosił wszystkich dzielnych kawalerów o pomoc w uwolnieniu córki Zosi porwanej przez Rycerza Krzykalskiego. Jego ukochana pociecha zwana była w domu Samosią, ponieważ wszystko robiła samodzielnie. Sama chleb upiekła, w domu posprzątała i zalewajkę chętnie gotowała. Dobra to była, piękna i mądra dziewoja. Niejeden kawaler marzył o ożenku z nią. Jednak niewiasta nie marzyła o księciu z bajki, tylko całymi dniami bawiła się swoim ulubionym wrzecionem. Gdy skończyła osiemnaście lat wygrała konkurs dla najlepszej prządki w regionie. Dowiedział się o tym Rycerz Krzykalski i uprowadził Zosię do Krainy Dwóch Wiatrów, by utkała mu szatkę-niewidkę.
Los tak chciał, że Grześ dobrze zapamiętał treść ogłoszenia. Może tak się stało, ponieważ na widok pięknej nieznajomej serce zabiło mu jak oszalałe, rumieńce pokryły jego twarz, a ciało wypełniło się uczuciem ciepła? Pojawiło się dziwne uczucie, którego wcześniej nigdy nie doznał. Wtedy właśnie postanowił, że Samosia będzie w przyszłości jego żoną. Nikomu nic nie mówiąc, wrócił do swojej skromnej izdebki, zamknął drzwi i otworzył starą, drewnianą skrzynię. W niej ukrywał najcenniejszą rzecz jaką posiadał… mapę Dziadunia Tralalunia. W tamtych czasach nie było odważnych podróżników, więc większą część mapy pokryto wizerunkami smoków i dziwnymi znakami. Na przykład była tam wielka ziemia nazwana Afryką, na niej dziwny zwierz zwany słoniem Trąbalskim, a obok niego jakiś niesamowity ciemnoskóry człowiek zwany Murzynkiem Bambo. Obok na oceanie była wielka czarna plama i podpis Pan Maluśkiewicz i wieloryb. Grześ nie zamierzał podróżować aż tak daleko. Szybko jednak zrozumiał, że zadanie, które musi wykonać jest trudne i niebezpieczne, jak egzotyczna podróż. Gdy rodzina Tralalińskich jeszcze smacznie spała, Grześ cichcem opuścił dom. Spakował do worka ciepłe ubranie, koc i piasek. Zrobił w worku mały otworek i wyruszył w drogę. Szedł Grześ przez wieś worek piasku niósł, a przez dziurkę piasek ciurkiem sypał się za nim. Na mapie Dziadunia odnalazł dawny szlak, zwany teraz Pietryną.
Mimozami jesień się zaczyna, więc droga przez łąki wyglądała jak z bajki. W dzień słonko cudownie oświetlało złocisty kobierzec i przyjemnie grzało, jednak nocki były już zimne. Gdy Grześ dotarł do świetlistej dąbrowy, zapadła noc. Stulił się więc pod drzewem, nakrył derką i zasnął. Gdy obudził się rano zobaczył zmarzniętego wróbelka. Szybko ogrzał go pod kocykiem i chciał ruszyć dalej. Wtedy Ćwirek przemówił ludzkim głosem:
– Pomogłeś mi więc i ja pomogę Tobie.
Grześ nie był pewien dokąd pójść dalej, dlatego wróbelek zapytał o drogę w Ptasim Radiu. Ptaszki długo się naradzały, aż w końcu przestały pitpilitać i pimpilić między sobą. Powiedziały którędy dojść do Krainy Dwóch Wiatrów. Gdy Grześ wędrował przez brzozowy gaj zaczepił go drobny Kapuśniaczek, który bardzo chciał dorosnąć i stać się dużym deszczem. Młodzieniec powiedział mu na pocieszenie, że lubi go takiego, jakim jest. Wtedy Kapuśniaczek zrozumiał, że wcale nie musi się zmieniać. W podziękowaniu drobny deszczyk skierował go dalej do Pani Słowikowej.
Żona Pana Słowika tak się martwiła o brak wiadomości od męża, że zamiast wskazać Grzesiowi drogę, zadzwoniła najpierw na ptasią policję. Na szczęście latający patrol szybko zlokalizował spóźnionego słowika i wszystko dobrze się skończyło. Policjanci zaś wskazali Grzesiowi dalszą drogę, która prowadziła do Krainy, gdzie dzieją się Cuda i Dziwy. Rządził nią niezwykły łakomczuch, Dyzio Marzyciel. Jego apetyt był tak wielki, że z powodu nadwagi przestał się mieścić w drzwiach swej komnaty. Nadworny medyk kazał mu przejść na dietę. Jednak zanim Dyzio to zrobił zabarwił śnieg na niebiesko, żeby w trakcie zimy mógł jeść w myślach swoje ukochane jagody. Przez to mieszkańcy tej dziwnej krainy już nigdy nie mieli prawdziwych białych Świąt Bożego Narodzenia. W tej niezwykłej krainie Grześ zobaczył również kolejne dziwy. Spotkał zbaraniałego indyka i osowiałą sowę, a w karczmie tańcowały dwa Michały. Jeden duży, drugi mały.
Gdy rozgrzewał się nad talerzem gorącej zalewajki, leciał właśnie program „Ptasie plotki”. Ćwirek usłyszał, że sąsiad Dyzia Marzyciela to groźny Rycerz Krzykalski, który uprowadził Zosię i wszystkie najlepsze prządki w okolicy. Miały one tkać dla niego szatkę-niewidkę. Choć Rycerz opowiadał wszem i wobec o swojej odwadze, w rzeczywistości był wielkim tchórzem i chciał wygrywać bitwy podstępem będąc niewidocznym. Czasami tak bardzo bał się, że zamykał się w kuchni i wypijał magiczny napój. Mieszał tajemne składniki w różnych proporcjach. Pewnego dnia jego parobek, za namową sprytnego Ćwirka, zrobił mu figielek i zamienił karteczki z nazwami substancji. Zamiast napoju odwagi Krzykalski uwarzył sobie drink na stuletni sen. Dzięki temu Zosia razem z innymi prządkami mogła wreszcie uciec z zamku. Z otrzymanego wcześniej od Grzesia listu (dostarczonego przez wróbelka przez malutkie okienko), Samosia wiedziała, gdzie będą czekali na nią jej wybawiciele.
Dlatego, gdy tylko uwolniła wszystkie porwane dziewczęta, pod osłoną nocy pobiegła z nimi do lasu. Tam spotkała Ćwirka, który wskazał jej dalszą drogę nad rzeczkę. Razem wsiedli do łodzi, która czekała na brzegu. Gdy cali i zdrowi wrócili o domu, stęskniony ojciec obiecał spełnić każde życzenie Zosi. Samosia poprosiła go o ziemię, na której razem z Grzesiem mogłaby założyć miasto. Na cześć łodzi, w której wszystkie uratowane wróciły do domu gród nazwano Łodzią, a w herbie pojawiła się łódka. Szczęśliwe prządki wróciły do swojej pracy i rozsławiły region łódzki na cały kraj. Grześ z Samosią żyli długo i szczęśliwie w mieście Łodzi, a swojemu latającemu przyjacielowi postawili pomnik na Księżym Młynie. Jeśli chcecie zobaczyć, jak wyglądał mały Ćwirek, koniecznie wybierzcie się na spacer do Palmiarni.