Niesie w sobie wieść gminna wiele ludzkich bajań
oraz ziarnko, lub cztery, prawdy historycznej.
Tak też się i rozniosła na pięć końskich stajań
ballada o Januszu i o Sarze ślicznej.
Dawno temu, lub dawniej, w podłęczyckim borze
nad błyszczącym potokiem pomiędzy dębami,
w chacie o grubych ścianach i wielkiej komorze
mieszkał bartnik Bartłomiej z czterema synami.
Żyli z tego, co las im szczodrą ręką darzył,
miodem z barci, zwierzyną i rybami z rzeki.
Nadmiar dóbr sprzedawali wędrownym handlarzom
zdążającym przez puszczę traktem niedalekim.
Najmłodszy syn bartnika, co Janusz mu było
niewidziany miał w rękach talent do ciesielki,
gdy zaczynał wywijać siekierą i piłą
budził zachwyt wśród ludzi i szacunek wielki.
Budował koła młyńskie, wiatraki i wrota,
jego łodzie śmigały przez nurt jak jaskółki.
Braciom z ojcem służyła uczciwa robota,
od dóbr wszelkich w komorze aż gięły się półki.
Nie w smak było jedynie panom na Łęczycy,
że im w oczy bogactwem kłują zwykli kmiecie.
Niecnie knuli jak chłopów pozostawić z niczym,
by przywrócić porządek, powszechny na świecie.
Wysłali więc pachołka, żeby na kaszteli
stawił się syn najmłodszy do służby na lata,
zaciągnął się do wojska, jak przed nim już wielu
i zostawił swe kości gdzieś na końcu świata.
Gdy posłaniec z tą wieścią gnał do chaty w lesie,
Janusz się wtenczas z łukiem na bobry zasadzał.
W dzikim gąszczu nad stawem, gdzie dźwięk wodą niesie
jakiś głos przecudowny mu w łowach przeszkadzał.
Podkradł się nieco bliżej i zobaczył z brzegu
nieziemskie wprost zjawisko, dziewczę cud urody
smukłe jak płocha łania zatrzymana w biegu
pragnieniem ugaszonym łykiem chłodnej wody.
Włosy jak skrzydła kruka, oczy – węgle prawie,
usta jak płatki róży rosą operlone,
siedziała w białej sukni na nadbrzeżnej trawie,
nucąc tęskne melodie smutkiem przesycone.
Była córką Aarona, kupca bławatnego.
Wędrowali przez puszczę z innymi kupcami.
Stanęli nieopodal z myślą o noclegu.
Nad staw przyszła zmęczona podróży trudami.
Zaszeleściły trzciny, dziewczę się spłoszyło.
Ich oczy się spotkały i w magicznej chwili
niezwykłe się w obojgu uczucie zrodziło,
jakby jednym wejrzeniem dusze połączyli.
„Pójdźmy ojcom się kłaniać,” rzecze Janusz śmiało
„bo bez ciebie mi nie żyć, kimkolwiek byś była!”
„Jestem Sara” i nagle dziewczę posmutniało,
„a dzieli nas potężna i odwieczna siła.
Ta siła to Tradycja, ona naszych losów
nie pozwoli połączyć nawet dla miłości.
Nie ujdziemy potępień i złych ludzkich głosów!
Nie ma dla nas nadziei i wspólnej przyszłości!”
Janusz nie tracąc ducha ujął ją za rękę
i do rodzinnej chaty prowadził przez knieje.
Tam stroskanemu ojcu ucałował rękę,
prosząc, by dobrą radą wrócił im nadzieję.
Bartłomiej człekiem mądrym był i sprawiedliwym,
nad prawa i zwyczaje kładł szczęście swych dzieci,
„Nie zostawią cię pany tutaj synu żywym,
nie dadzą wam spokoju ludzie w naszym świecie.
Musicie znaleźć miejsce, gdzie nikt wam miłości,
ni bogactw waszej pracy odebrać nie zdoła,
gdzie zaznacie choć trochę prawdziwej miłości,
bez nakazów, zakazów panów i Kościoła!”
Janusz myśląc niewiele wziął najszybszą z łodzi,
spakował w nią narzędzia, zapasy i wiosła.
Żal mu było od ojca i braci odchodzić,
lecz ruszył z Sarą w drogę, gdzie ich woda niosła.
Płynęli pierw dni parę pod prąd na południe,
potem klucząc przez chaszcze, potoki, strumienie,
ciągnąc, pchając, wiosłując wędrowali żmudnie
do spoczynku się kładąc na mech lub kamienie.
Pełno było w tych lasach rzeczek i polanek,
nieraz już ich kusiło by zaprzestać drogi,
lecz póki łódź płynęła, w każdy nowy ranek
chęć do dalszej wędrówki rwała ich na nogi.
Aż nagle łódź stanęła i dziwnym uporem
płynąć dalej nie chciała nawet o pół cala.
„Tu zostaniem!” rzekł Janusz „Trza nam przed wieczorem
schron jakiś wybudować, choćby dach na palach!”
Wówczas zaczął deszcz padać z siłą niespodzianą
z każdą kroplą wciąż mocniej, więc nie tracąc chwili,
szybko się, wraz z dobytkiem, Janusz z ukochaną
obróciwszy dnem w górę pod łodzią schronili.
Tak od pierwszego dachu, już po latach wielu,
osada co się tutaj piękna rozwinęła,
z dwojga ludzi, co dzielnie dążyli do celu,
na pamiątkę tej nocy nazwę Łódź przyjęła!