Gruba Pani z rudym kotem chciała lecieć samolotem.
Prosto z Łodzi aż do Gdyni, więc zakupy różne czyni.
Koszyk duży, wiklinowy, materacyk kolorowy,
dwie poduszki, trzy zabawki, kosz podobny jest do klatki.
Kotek chodzi nadąsany, obrażony, niewyspany.
„Nie chcę lecieć samolotem, Łódź i Gdynia i z powrotem”.
Termin, bilet, ruszać czas, bagaż, taxi, pełen gaz.
Dojechali na lotnisko – dobrze, że Lublinek blisko.
Na lotnisku obok siebie samoloty równo stoją,
a po niebie krążą inne, są jak ptaki, co niczego się nie boją.
Ich samolot był srebrzysty, srebrnopióry i ognisty.
Kota to fascynowało, dużo więc nie brakowało:
wyskakuje fiku-miku i pomimo Pani krzyku,
skacze jak na trampolinie, po ramionach, głowach, barkach.
Większość pasażerów sarka, ci się śmieją, inni złoszczą,
widać już po groźnej minie, kara kota nie ominie.
Wyrwał się swej Grubej Pani – będzie leciał z pilotami!
Przyrządami manewruje, kapitana denerwuje.
Kot się po kokpicie miota, pilot chce przegonić kota:
„Dać spadochron pani z kotem”. „Zakaz lotu samolotem!”
Kapitana rozkaz srogi, a do ziemi kawał drogi.
Spadochronem buja, kiwa, kot się szarpie i wyrywa.
Wdrapał się na koczek Pani, szarpie, drapie – głowę rani.
Wynik był przerażający, łysa głowa jak dysk lśniący.
Miauczy kotek, Pani wrzeszczy, a spadochron sobie trzeszczy.
I w wyniku tego strachu, bach! Znaleźli się na dachu
i nie odwiedzili Gdyni, i do Łodzi powrócili.
Narzekała Pani potem: „nigdy nie polecę z kotem!”
Kotek wtulił się w poduszki, chrapał aż mu drgały uszki.
Pani już mu wybaczyła, pogłaskała, utuliła.
Futro głaszcze, tak pod włos, miękki miły koci los.
No a długo, długo potem, Pani leci samolotem.
Właśnie z Łodzi aż do Gdyni, już bez kota i bagażu.
A co z kotem, proszę Pani? „Kotek biega za myszkami…”