Był sobie na świecie kraj. Nie duży, ale i nie mały. Nie bardzo bogaty, ale też nie bardzo biedny. Miał wiele miast. Niektóre były piękne i stare, miały liczące setki lat ulice i domy. Inne były równie stare i też piękne, choć nie miały tak wiekowych kamienic. Jeszcze inne, choć były wiekowe i miały stare place oraz ulice, nie dorównywały jednak pięknością tamtym miastom. To, czy miasto było ładne czy brzydkie, czy jego mieszkańcy szczęśliwi i uśmiechnięci, czy smutni i ponurzy, zależało od tych, którzy tym miastem rządzili. Owi rządzący miastem nazywali się rajcami miejskimi. Niektóre miasta miały dużo szczęścia, bo miały dobrych rajców potrafiących gospodarować i troszczyć się o wygląd miasta i dobro jego mieszkańców. Dla innych miast los nie był już taki łaskawy i nie obdarował ich tak dobrymi gospodarzami.
Miasta ze sobą rozmawiały. Kto z was mowę miasta zna? Nikt? To powiem wam, że w dzień przemawiały do siebie szumem pojazdów, krokami pieszych, terkotem maszyn fabrycznych, gwarem targowisk, placów zabaw, śmiechem lub płaczem dzieci. Wieczorami – chełpiły się światłami reklam, plotkowały kawiarnianą muzyką i koiły miłosnymi wyznaniami ludzi. Nocą zaś, gdy wokół zapadła cisza, miasta nadal toczyły sekretne rozmowy, migocąc do siebie ulicznymi światłami. Rozmawiały o swoich radościach i smutkach, o tym jak im się dobrze wiodło lub jakie miały kłopoty. Chwaliły się swoimi zabytkami, stadionami, lotniskami, portami morskimi, placami zabaw lub biadoliły nad stanem swych ulic, rynków i kamienic. Tryskały dumą lub narzekały na swoich rajców, opiewały szczęście lub współczuły swoim mieszkańcom.
Podczas tych rozmów niektóre z miast używały pewnych słów lub zwrotów, sobie tylko właściwych i dla nich tylko zrozumiałych. Bywało bowiem tak, że ta sama rzecz w różnych miastach miała zupełnie inną nazwę. I tak na przykład długa bułka pszenna, którą zarówno dorośli, jak i dzieci bardzo chętnie jedzą na śniadanie, w jednym z miast nazywana była weką, w innym kawiorką, a w jeszcze innym francuzem lub bułką paryską.
Spośród tych rozplotkowanych i roześmianych miast jedno miasto nigdy nie miało radosnego oblicza. Inne miasta dziwiły się, że to jedno jest zawsze takie smutne i markotne.
– Ciągle się dąsasz i dąsasz – powiedziało jedno z najstarszych miast, które szczyciło się tym, iż było jedynym, którego nazwa umieszczona została w hymnie państwowym. – To prawda, lekceważyliśmy cię bardzo długo, ponieważ mimo że posiadałeś prawa miejskie, to nie byłeś większe niż pierwsza lepsza wieś. Ale potem bardzo się rozwinąłeś. Miałeś wielkie fabryki i stałeś się jednym z najważniejszych miast przemysłowych w całej Europie. Miasta innych państw bardzo się ciebie obawiały, a ich monarchowie zgrzytali zębami z zazdrości.
– Och tak! – westchnęło rzewnie Smutne Miasto. – To były piękne czasy. Fabryki rosły jak grzyby po deszczu, obok nich piękne pałace i kamienice. Ulice pełne ludzi, którzy mówili czterema albo i pięcioma językami – wspomniało Miasto. – Gdy się ulicą lekko szło… – szepnęło rozmarzone. – Teraz jednak – Miasto zrobiło markotną minę – fabryki są nieczynne, kamienice szare i obdrapane, a te które zostały pomalowane na nowo, mają ciemne i brudne podwórka.
– Trzeba umieć o siebie zadbać – powiedziało wyniośle inne miasto, które było majętne i najważniejsze w kraju, dlatego też nazywano je stolicą. Nie było ono lubiane przez inne miasta, nie dlatego, że było bogate, ale dlatego, że było przemądrzałe. – Nie oczekuj wzlotów, trenuj upadki – tym razem jednak przemądrzałe miasto wiedziało, co mówi.
– Powiadasz, że dawniej pulsujące życiem fabryki stoją bezczynne – rzekło miasto, które uchodziło za najmądrzejsze ze wszystkich innych miast, ponieważ miało najstarszy w kraju uniwersytet, czyli szkołę, w której nauczali ludzie uchodzący za mądrych, zwani profesorami. – Widzisz, teraz przyszły takie czasy, że musisz umieć się uczyć, oduczać i uczyć na nowo. Twoi gospodarze zapewne dokładają wszelkich starań żebyś był pięknym miastem, a twoi mieszkańcy szczęśliwi.
– Cała trudność polega nie na tym żeby być zajętym, ale żeby być efektywnym – odparło z przekąsem Smutne Miasto.
– Nie pękaj! – zawołało kolejne miasto, będące ze Smutnym Miastem w przyjacielskich stosunkach. – Masz przecież ulicę, jakiej nie ma żadne inne miasto. Jest to najdłuższa ulica handlowa w Europie i do tego nazywa się tak jak ja – Piotrkowska!
– Pietryna? – zdziwiło się Smutne Miasto. – Ona już nie jest ulicą handlową – wyszeptało – nie ma już na niej sklepów, gdzie można by kupić zabawki dla dzieci, instrumenty muzyczne, ubrania, obuwie. Nie ma cukierni Roszkowskiego. Teraz jest deptakiem bez atrakcji, latem pozbawionym jakiegokolwiek cienia.
– Masz przecież – nie ustępowało przyjacielskie miasto – dużo ładnych parków i skwerów, które wiosną zwabiają mieszkańców wielobarwnymi kwiatami i zielenią. Niektóre tak śmiesznie się nazywają, na przykład Park Śledzia.
– Ale nie mam, jak niektóre z was, swojego własnego języka – Smutne Miasto uparcie pozostawało smutne i niezadowolone.
– Jak to nie?! – zawołały chórem inne miasta – Twoi mieszkańcy obowiązkowo jedzą angielkę z czarnym lub leberką, które rankiem nabywają świeże na ryneczku. – Stoją w sklepie za chlebem. – Kupują pomarańcz i winogron. – Jeżdżą tramwajami od krańcówki do krańcówki używając migawki. – A ci co nie mają biletów nerwowo wypatrują czy nie wchodzi kontrol. – Dzieci bawią się na dworzu, ciekając po podwyrkach. – Innych bawi mała przejażdżka w karuzelu – uczestnicy dyskusji przekrzykiwali się wzajemnie, przytaczając zapamiętane wypowiedzi Smutnego Miasta.
W miarę jak poszczególne miasta prezentowały swoje argumenty, oblicze Smutnego Miasta jaśniało. Teraz już wiedziało, że czasami warto jest podzielić się swoim smutkiem, a nuż inni sprawią, że wróci nadzieja i wtedy oczy swe smutne, zdziwione radośnie otworzysz.