Stała w Koluszkach lokomotywa
sapiąc i dysząc, już ledwie żywa.
Lokomotywa pana Juliana
z wiersza dla dzieci powszechnie znana.
Skąd się tam wzięła? Z pobliskiej Łodzi,
skąd Julian Tuwim swój ród wywodzi.
Stamtąd w świat dalej
z fabryk i szwalni
wiozła towary:
włóczki z przędzalni,
wełny, bawełny,
sztruksy i cajgi,
przez góry, rzeki,
hen, aż do tajgi.
I tak to, przez lata,
codziennie od rana
pędziła z Fabrycznej
maszyna zdyszana.
A potem parowóz
z powrotem znów gnał
do Łodzi Fabrycznej,
gdzie metę swą miał.
Na Dworcu Fabrycznym
postoi, odpocznie,
by w drogę znów ruszyć
do bliskich Koluszek,
skąd dalej pojadą
barchany i plusze.
Łodziaków też woził
parowóz w wagonach.
Siedzieli w nich tkacze
i prządka zmęczona.
Był gruby jegomość,
co tytkę miał wielką,
a w tytce kanapki
ze świeżą leberką,
kupioną u Joska,
na Wschodniej, po schódkach.
Zaś obok grubasa
studentka chudziutka
na stancję w stolicy
z kuferkiem jechała
i skrypty opasłe
uważnie czytała.
Juliana Tuwima parowóz też woził.
Poeta z miłością wciąż wracał do Łodzi.
„Sokrates tańczący” z ulicy Andrzeja,
co stukot maszyny w swe rymy ubierał.
Raz kiedyś parowóz,
błyskając ślepiami,
wśród lasów przemykał
i między polami.
Już minął Andrzejów,
do Łodzi znów gnał,
gdzie pośród kominów
wciąż snuła się mgła.
Lecz co to? Nie dworzec,
a dziura jest wielka
i z bliska nie widać
żadnego światełka!
Fabryczny gdzieś zniknął,
ni śladu już po nim…
Więc po co parowóz
do Łodzi tak gonił?
Zagwizdał, zasyczał,
zatrwożył się naraz
i gdzieś na bocznicy
schronienie znalazł.
Wyruszy wnet znowu,
pod ziemię się wtoczy
na dworzec nowiutki
z torami warkoczy.
I mają łodzianie
nadzieję wielką,
że błyśnie dla niego
zielone światełko.