Małgorzata Kaczmarek

Ballada o Julku

Był sobie raz chłopiec, Julek
bystry, choć nie wiedzieć czemu
lubił łączyć przeciwieństwa:
ostre grzybki z łyżką dżemu.

Mieszkał w Łodzi, w kamienicy,
obok Niemców, Rosjan, Żydów:
ludzi różnych klas i wyznań.
Mieście pełnym hec i dziwów.

Na Andrzeja, tego Struga,
spędził lat dzieciństwa kilka.
Potem często mówił o nich,
„że minęły niczym chwilka”.

Na Pietrynie często bywał;
pijał kawę bez chlipania.
Ta ulica, przez dekady,
zmieni się nie do poznania!

Lubił biegać po podwórku,
łapać wróble, pleść androny,
lecz najbardziej w świecie lubił,
jak się budził w nim szalony

geniusz, co w laboratorium
chętnie eksperymentował.
Raz aż z tego – było blisko –
mało domu nie schajcował!

Lubił też eksperymenty
inne – takie językowe;
zbierał zioła, amulety
oraz znaczki – te pocztowe.

Lubił podróż po atlasie,
marzył często o kosmosie –
lecz jak każdy młody chłopak
miewał też i muchy w nosie.

Strażak, Pilot, Maszynista –
to marzenia są chłopaka,
który całe popołudnia
z nudy trzyma się trzepaka.

Julek to był ancymonek!
Często z Maksem na podwórku
z okien przeciągali linę
i wciągali, jak po sznurku

zestaw sprzętów, rur, metalu.
Wszyscy znali małe dranie
i krzyczeli: „Rany! Julek!
Zaraz się poskarżę mamie!”

Dzięki mamie, no i siostrze,
miał dla sztuki poważanie:
słyszał jak Rubinstein Artur
pięknie gra na fortepianie.

Bardzo lubił słuchać ptaków
jak ćwierkają i świergocą,
robią: świr, ćwir, pijo, dijo
we dnie, jak i ciemną nocą.

I być może to śpiewanie
w pamięć tak i w słuch zapadło,
że po wielu latach spisał
kolorowe „Ptasie radio”.

Wielka Julka wyobraźnia
miała chronić przed banałem
i pomogła stworzyć bajki,
co są znane w świecie całem.

Żyjąc w Łodzi jadł angielkę,
żulik, czarne, zalewajkę,
groch z kapustą, czosnek z chlebem –
o nim też napisał bajkę.

Miło żyło mu się w Łodzi;
dobrze znał fabryczne dymy.
Tu powstały poematy,
jego najwspanialsze rymy,

strofy, wiersze i eseje –
stały jego się zawodem.
Jego teksty, choć leciwe,
dla nas zawsze będą młode!

Tyle słów i tyle zwrotek;
człowiek tego nie spamięta.
I dlatego Julka czytać
trzeba co dzień, nie od święta!

Będąc potem Skamandrytą,
co w szynelu z laską chodzi,
nie zapomniał, że pochodzi
z biednej, ale pięknej Łodzi.